Krzysztof Śliwka
Dziennik
Styczeń 2006
2006-01-26 09:17
Sceny oniryczne z obszaru Dolnego Śląska. Rozgrzanym żelazkiem prasuję bezbronne ciało Justyny.
2006-01-06 10:05
Precyzja nawigacji. Ponad dwa lata temu, na początku grudnia 2003 roku, zmarł Marek Garbala, postać nietuzinkowa, skromna, niezależna. Chciałbym Wam raz jeszcze o nim opowiedzieć: Kruchość kamienia jest jak kruchość czasu, trudno powstrzymać jego erozję. Fakty ześlizgują się w niebyt i wymykają spod kontroli, tracą na znaczeniu. Obrazy bledną, powszednieją, schodzą na margines. Kiedyś myślałem, że sześćdziesiątka to dobry moment na upłynnienie się z tego padołu, teraz wiem, że jest inaczej. Pierwszy raz spotkałem Marka jesienią 1985 roku w Kłodzkim Ośrodku Kultury podczas promocji książki Marka Karwowskiego „Gdy szlag mnie trafia”. W szarej, beznadziejnej końcówce PRL-u „WitrynArtystów”, a zwłaszcza postać Bogusława Michnika, koncentrowała energię wielu postaci z panteonu literatury (Hugo Claus, Dick Higgins, Tadeusz Różewicz), i tych niszowych, odrzuconych na margines, jak Wojtek Izaak Strugała. Z dala od wielkich molochów kulturalnych wydawano tam bibliofilskie tomiki autorów polskich i zagranicznych. Wypuszczane na światło dzienne, niejednokrotnie na czerpanym papierze, na najwyższym edytorskim poziomie, były zawsze ważnym i niekwestionowanym wydarzeniem artystycznym. Za ich ukazywanie odpowiedzialny w wielu przypadkach był również Marek Garbala. Patrząc poprzez pryzmat całej tej galerii odmieńców wierzących w zbawienną funkcję literatury, zastanawiałem się jak Go podejść, czym nadszarpnąć Jego redaktorski nerw. Było w nim bowiem coś z bufona, nadętego moralizatora, mentora cedzącego każde zdanie w teatralnym geście. Jednocześnie biła od niego jakaś trudna do zdefiniowania jasność, prostota, skromna dostojność. Mieszały się w tej usztywnionej szarmancko postawie bieguny, które na pierwszy rzut oka paraliżowały, a nawet odrzucały nieopierzonych poetów. Po kilku nieudanych próbach trafiłem w końcu pod ostrze Jego krytyki. Po dwóch latach Marek podjął się redagowania mojego debiutanckiego tomiku. W liście z 28 lipca 1987 roku napisał: Będę Panu szykował debiut w Kłodzku w ciągu paru najbliższych miesięcy, góra półrocza. Wiersze na to zasługują, Pan mniej, bo żadnej w Panu pokory. Ale niech tam! Operowanie wierszy – Jego ulubione określenie – przebiegało w burzliwej atmosferze. Szarpaliśmy się o każde słowo, o metaforę, o życie, aby w ostateczności ogłosić remis. W ostrych i bezpardonowych cięciach Marka było wiele prawdy, często bolesnej i trudnej do przyjęcia. Teraz widzę dokładnie, gdzie tkwił błąd. Zamiast skupić się na Jego słowach: twórczość, a przede wszystkim liryka, poza wszystkim innym wymaga dyscypliny, brnąłem przed siebie na oślep, z gwałtownością żywiołów, bez wyraźnego celu. W 1989 roku, kilka miesięcy po ukazaniu się „Spokojnego miasta”, trafiłem do wariatkowa chcąc w ten sposób wymigać się od wojska. Marek jako jeden z nielicznych dał się złapać na haczyk tego happeningu. 21 sierpnia napisał do mnie krótki list: Proszę Cię, weź się w garść. Na to masz wystarczająco sił. I rzeczywiście, buzowała we mnie taka dawka energii, że niedługo potem ruszyłem samotnie autostopem do Grecji. Po niemal rocznej nieobecności w kraju, odcinając się od tych wszystkich przemian politycznych, społecznych, gospodarczych, i Bóg wie jeszcze jakich, pojawiłem się z plikiem nowych maszynopisów w Kłodzku. Wręczyłem je Markowi wierząc, że tylko On jest w stanie się nad nimi solidnie i uczciwie pochylić. Znalazłem tego potwierdzenie w liście z 11 maja 1991 roku: Z przyjemnością wspominam fakt mojej obecności przy Pańskim debiucie poetyckim, chociaż od tamtego czasu minęło już dobrych parę lat i to i owo się wydarzyło. W ciągu tego okresu – nie mam wątpliwości – okrzepł Pan poetycko, jakkolwiek nadal wdziewa Pan kostium enfant terrible tzw. środowiska młodopoetyckiego, co, nie ukrywam, nie wzbudza mojego entuzjazmu. Może moja nadchodząca starość, więc generacyjna różnica, daje w ten sposób znać o sobie, a może tylko – jak zapewne mógłby Pan sądzić – skostnienie zgreda? Cokolwiek by nie powiedzieć i cokolwiek domniemywać, jedno jest pewne: włócząc się po świecie, tym bliższym i tym dalszym, nie stracił Pan poetyckiej klasy, a wprost przeciwnie – zdaje się ją utrwalił. I chyba to właśnie, bo przecież nie imponderabilna sympatia, stało się przyczyną dojrzewania we mnie decyzji o złożeniu Panu oferty wydawniczej.
2006-01-06 10:04
Ponownie chwyciliśmy za bary. Marek nie dawał za wygraną: moje warunki są najtwardsze z możliwych: zamknięta artystycznie całość, dwa egzemplarze maszynopisu, ostrzy recenzenci wewnętrzni, mój brutalizm redakcyjny, honorarium prawie debiutanta, a przy tym wszystkim prawie niemożliwa dyskusja. Gra więc Pan? Mimo Jego zastrzeżeń dotyczących kwestii spornych, ewentualnego dyskursu, a nade wszystko prawa do obrony własnego zdania, przyjąłem wezwanie do gry. Od nowa żarliśmy się na temat układu wierszy, spiętrzonej metaforyki, wizyjnych uniesień, jadu trawiącego sacrum. W tamtym czasie Marek pracował we Wrocławskiej Oficynie Wydawniczej „Astrum” przy ul. Banacha 9, a także borykał się z wieloma problemami. Niewiele osób wiedziało o tym, że był bezdomny. Pomieszkiwał kątem u znajomych, w międzyczasie szukał mieszkania, w którym pomieściłoby się kilka ton książek. Przy tak sporym księgozbiorze znalezienie jakiegokolwiek lokum było ponad Jego siły. W lipcu 1991 roku donosił: Mój aktualny adres to tylko służbowy, jak na kopercie, bo od miesiąca nie mam mieszkania. Uzbrój się w cierpliwość, ta zresztą potrzebna jest również mnie. Na całe szczęście nie szukając pomocy prawie zawsze ją znajdował. Potem swoim zwyczajem wycofywał się dyskretnie do „lisiej jamy” pomiędzy zapchane książkami regały oraz sterty poetyckiej makulatury. I tak było mu dobrze. Kiedy w końcu zakotwiczył w pakamerze przy ul. Powstańców Śląskich 202 m.4 i nabrał energii do życia wzięliśmy się za ostateczne operowanie „Rajskiej rzeźni”. Swój udział w tym, i zapewne innych zabiegach, opisał w wierszu bez tytułu: Starzejący się mężczyzna siedzi w fotelu / coraz bardziej pochyla się / nad wierszami młodych poetów albo poetek / Chce być bezimienny ale jego wewnętrzny rentgen / zdradza objawy zainfekowania Wiersze trują / nie wiadomo czym i skąd potem obraz choroby / ustala się Towarzyszy mu gorączka / Mężczyzna nagle zanurza lancet słów wyłuskuje narośla / przecina zrosty drenuje arterie zdań... W 1993 roku „Rajska rzeźnia” została wyróżniona nagrodą im. Georga Trakla. Marek cieszył się na swój sposób. Cóż, redaktorzy „narażeni” są na bycie w tle, ale niech tam, najważniejsze, że ileś lat temu się nie pomyliłem. Zaraz potem dodawał: To dobrze, że piszesz mniej, bo zapewne bardziej jesteś pewny nowych wierszy, lecz źle, że eksperymentujesz na samym sobie. Wybacz ten drobny moralizatorski ton, wszakże nie chciałbym usłyszeć wiadomości o Twoim zawale. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych nasze kontakty straciły nieco na częstotliwości. Może dlatego, że odpłynąłem w kierunku „sztucznych rajów” stukając obolałą łepetyną do „drzwi percepcji”, zapominając przy okazji o najbliższych i całym bożym świecie. Odwiedzałem Go, od czasu do czasu, w siedzibie Towarzystwa Miłośników Wrocławia, gdzie znalazł stałą posadę za marne wynagrodzenie. Po latach milczenia znowu snuliśmy teorie o wszędobylstwie poezji, o jej obrzeżach, martwych punktach i miejscach szczególnych zaognień. Wracaliśmy w krótkich, aczkolwiek treściwych spotkaniach do najistotniejszych spraw. Wierz mi, jak umiałem i umiem, smakowałem (uję) życie, lecz zawsze je ceniłem, a cenię coraz bardziej! Nie ma potrzeby, naprawdę, dopingująco poszerzać obszaru poznania, [...], wszystko przychodzi w stosownym czasie. Powiesz, że się starzeję? Biologicznie zapewne tak, psychicznie zapewne nie – napisał przed śmiercią. Nawet nie wie jak ważne były to dla mnie słowa. Nigdy nie miałem odwagi przyznać się do tego. Czynię więc to teraz, ze sporym poślizgiem. Może jeszcze nie jest za późno.
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie