Krzysztof Śliwka
Author's log
February 2010
2010-02-01 08:55
Paliłeś? – zapytała mamuśka. Nie – odpowiedziałem. To dlaczego tak plujesz i plujesz? Nie wiedziałem jakich użyć argumentów, aby dała na luz. No bo jak wytłumaczyć, że pluje się dla samego plucia. Dla przyjemności się pluje. Dla zabicia czasu. A niekiedy, żeby lżej na duszy było. Mamuśka czepiała się, bo od tego są mamuśki, za wszelką cenę chcą wychować swoich synów na przeciwieństwo swoich mężów i ojców. Chuchnij – wciąż nie dawała za wygraną. Nawet gdybym jarał więcej od niej, to i tak nic by nie wyczuła. Sama ćmiła jak parowóz, półtorej paczki na dzień, a może i więcej. Mimo to nigdy nie charkała. Czasami tylko kaszlała jak gruźlik, aż oczy zachodziły jej mgłą. Zaraz potem sięgała po kolejnego Kluboszczaka, pocierała zapałką o draskę i odpalała w namaszczeniu, jednego za drugim, bez przerwy na oddech. No, chuchaj - mantrowała. Po co? – obstawałem przy swoim. Żeby sąsiadki nie strzępiły języków. Sąsiadki gówno wiedzą. Wiedzą, co chcą wiedzieć. A potem koloryzują, zakłamują, mylą fakty, bo tak im wygodnie. Odwiedzają się na kawkach, herbatkach, ciasteczkach i nawijają bez sensu, o pierdołach gadają, o niczym, bo im się nudzi. Do nas też przychodzą i siedzą godzinami w oparach dymu. Jak nie Jałowiecka, Michenkowa, to Konciakowa albo Biernacka. Ta ostatnia, gruba i łysa, mościła swoje tłuste dupsko w fotelu, wyciągała z reklamówki włóczkę i druty, i zapierdalała jakiś sweter, kapcie, czy co, i gadała, gadała, a kiedy zaschło jej w gardle, to prosiła o dolewkę lub kolejną kawę oraz ciastko. Patrząc na jej twarz trudno było pominąć bujnego wąsa i dwa złote zęby, które wstawiła sobie za grosze u Ruskich. Szpanowała nimi uśmiechając się od ucha do ucha jak sierżant Garcia w Zorro. Zresztą cała obwieszona była złotem i przypominała wielkanocną wydmuszkę. Regularnie jeździła za wschodnią granicę na handel. Jako pierwsza w naszej klatce mogła pochwalić się kolorowym telewizorem marki Rubin i sobolowym futrem. Segmenty w jej mieszkaniu uginały się od kryształów, samowarów, matrioszek, w barku zaś tłoczyły się gruzińskie koniaki i szampany. Zawsze, kiedy wracałem z podwórka, ona już siedziała u nas w oparach ruskich perfum. Jakby znudził ją ten wschodni przepych, syn-maminsyn i mąż, którego trzymała pod pantoflem. Być może szukała miejsc, gdzie mogła poczuć się bardziej pańsko, gdzie nie musiała nikomu niczego zazdrościć, bo w naszej kawalerce na czwartym piętrze było ciasno, wręcz klaustrofobicznie, biednie. No i dym szczypał w oczy. Być może potrzebowała mocniejszych wrażeń, których nie dostarczała jej nawet teściowa, cudowna starowinka o gołębim sercu, przymuszona do robienia zakupów, gotowania i podcierania dupy Arusiowi. Poza tym babcia Janina nie zajmowała się obrabianiem sąsiedzkich tyłków, nie interesowała się przeliczaniem walut czy aktualnym kursem złota, bo tak była wychowana, jeszcze na długo przed wojną.
2010-02-01 08:43
Biernacka. Któregoś dnia zastukałem do jej drzwi. Czego? – zapytała tłusta foka z wąsem. Zanim przekręciła klucz w zamku, pod jej łysym czerepem przetoczyły się najczarniejsze z czarnych wizje: już widziała jak kradnę jej ruskie pierścionki i skitrane pod pościelą dolary, a potem namawiam Arusia do oglądania świerszczyków. Zrobi mi pani kromkę? - zagadałem, choć na dobrą sprawę wcale nie byłem głodny. Liczyłem, że drzwi otworzy babcia Janina i dostanę ruskiego cukierka z sezamowym nadzieniem. Fokę zamurowało. Poczekaj – wycedziła pod wąsem. Stałem w progu widząc przez uchylone drzwi krzątającą się po kuchni babcię Janinę. Stała przy garach próbując z chochelki rosołowy wywar. Tuż obok niej wierciła się foka. Ruskim nożem o rękojeści ze sztucznego bursztynu smarowała chleb, aż drgało jej kilogramowe podgardle. Potem wycedziła przez zęby "smacznego" i zatrzasnęła przed nosem drzwi. Zastukałem raz jeszcze. Foka szarpnęła klamką, przypaliła cegłę ze złości. Może mi pani posypać cukrem? – rzuciłem błagalnie. Tego było za wiele. Opanowała jednak nerwy, sypnęła cukrem po maśle i tyle ją widziałem. Siedziałem na schodach zajadając się wyżebranym kromalem. Kulkami chleba celowałem w ustawione na dole wózki. Drzwi z numerem „19” uchyliły się ponownie. Tym razem na korytarz wyszła babcia Janina. Na stopach miała zrobione na drutach kapcie. Pewnie dostała je od foki na gwiazdkę. Podeszła do mnie bez słów, uśmiechnęła się i wcisnęła do kieszeni garść sezamowych cukierków. Niektórym ludziom przychodzi to z łatwością. Innym nie. I taka jest między nimi różnica. Przez kilka następnych dni Biernacka nie pokazywała się w naszym mieszkaniu. Pewnie bała się o reglamentowany cukier. Potem pojawiała się sporadycznie. Aż w końcu widywałem ją tylko w przelocie, na korytarzu, jak przemykała z drutami i wełną do Michenkowej. Na nasze szczęście. Teraz rodzice, od czasu do czasu, wpadali do Biernackich na kanastę. Potrafili młócić w karty do białego rana, a ja przesiadywałem przed telewizorem i łykałem jak pelikan każdy film, każdy program, każde badziewie, jakie akurat było emitowane. Od dobranocki do obrazu kontrolnego. Byłem wniebowzięty, kiedy leciał Colombo albo Kojak. Ewentualnie jakiś horror. Wycofywałem się wtedy z krzesłem pod ścianę, aby jakaś czarna ręka nie chwyciła mnie od tyłu za gardło i zerkałem przez szpary między palcami w szklany ekran. A tam: w małym miasteczku ktoś morduje i gwałci młodą dziewczynę. Cień podejrzenia pada na opóźnionego w rozwoju chłopca. Trwa obława. Pościg uzbrojony w strzelby, widły i łomy przeszukuje każdą ruderę na obrzeżach, każdy zagajnik. Nic nie umyka ich uwadze. Chłopiec, mimo że jest trachnięty na umyśle, przeczuwa co może się z nim stać, kiedy dopadnie go banda rozwścieczonych wieśniaków. Z wywieszonym na brodzie jęzorem rzuca się do ucieczki przez pole kukurydzy. Już prawie doganiają go ujadające psy. Pościg dociera w miejsce, gdzie urywa się trop. W szczerym polu stoi tylko strach na wróble. Drży. Wieśniacy wycelowują broń w jego kierunku. Reszta, jak można się spodziewać, nie kończy się dobrze dla wieśniaków, którzy wykonali egzekucję na niewinnym chłopcu. Każdy z nich ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. I dobrze. Sprawiedliwość musi być. Nawet w tanich amerykańskich gniotach.
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie