Krzysztof Śliwka
Author's log
October 2010
2010-10-06 11:23
Pierwszy poszedł garować Siwy. Zapuszkowali go w Uhercach. Pojechaliśmy z Lejskim na widzenie, ale nas nie wpuścili. Nie było nas na liście. No i chuj. Drugiego zgarnęli Dżygita. Zanim trafił do pierdla waletował u mnie na kwadracie. Jarecka nie protestowała. Wiedziała, że Dżygit od tygodni komarował w osiedlowej piwnicy. Wychodził rano i wracał wieczorem. Bujał się po mieście, kirał budyń i kipiszował kontenery na śmieci. Pewnej nocy Dżygit nie przyszedł. Pomyślałem, że wrócił na chawirę, do zgredów, którzy wyrzekli się go jak tylko skończył osiemnastkę. Dopiero nad ranem obudził mnie cichym pukaniem w balkonową szybę. Był oblepiony gliną i krwią. Kyrie, elejson! Ja pierdole – powiedziałem. A może tylko tak pomyślałem. Dżygit nawijał coś o zajebanym z parkingu Maluchu. Nie wyrobił na zakręcie i wjebał się centralnie w drzewo. Potem wracał świeżo zaoranymi polami do miasta. Tracił przytomność, a jak już ją odzyskiwał, to czołgał się, szedł na czworakach, byle dalej od miejsca wypadku. Czuł na plecach oddech gliniarzy i ich tresowanych psów. Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas. I co ja teraz z tobą, kurwa, zrobię? Dżygit leżał plackiem na dywanie, a ja pochylałem się nad nim jak Maria nad swoim Synem. Zdjąłem mu z pleców nabijaną ćwiekami skórę. Obmyłem twarz wilgotnym ręcznikiem. Zanim zasnął ściągnąłem mu ujebane jak święta ziemia spodnie i welury z Krapkowic. Jeszcze tego samego dnia pojawił się u jareckiej wujek Staszek. Przez uchylone drzwi słyszałem jak kwilił, jak się żalił nad swoim losem. W nocy jakiś skurwysyn ukradł mu auto, na które odkładał całe życie. Milicja po rutynowych czynnościach obiecała złapać złodzieja. On jednak wolał szukać sprawcy na własną rękę, choć było wiadomo, że wróci do domu, wskoczy w kapcie, skuli ogon i na otarcie łez puści sobie pocztówkę dźwiękową z „Love me tender” patrząc w zdjęcie Elvisa stojące na szybą meblościanki. Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami. Obyśmy nigdy nie skończyli jak wujek Staszek. Dżygitowi to nie groziło. Chrapał. Wracał między żywych. Kilka dni później poczuł się na tyle dobrze, że włamał się do stojącego na poboczu tira i zanim zdążył uruchomić silnik już go przydybała mentownia. Dostał dwa lata. Kiedyś mi powiedział, że woli siedzieć w pudle niż być na wolności. Tam przynajmniej ma własne kojo i ciepłą szamkę.
2010-10-06 11:23
Jak nie kurwa, to chuj. Jak nie pizda, to cwel. Jak nie piącha, to gumowa lola. Ścisk. Pot. Bąki z dupy. Flegma z ryja. Rzyg na glanie. Kto pierwszy ten lepszy. Jak było na początku, teraz i na wieki wieków... Wyskakujemy z suki. Na zbity ryj. Na oślep. Przejebane ma ostatni. Ostatni to ma przejebane. Kwiczy. Podskakuje. Syczy. Sapie. Napierdalają go plery. Napierdalają łydki. Jeszcze tylko parę pał. Jeszcze tylko parę kopów. Żadnej pierdolonej miłości. Jeb-jeb-jeb. Żadnej litości. Raduj się, łaską przepełniony...
2010-10-06 11:22
Siedzieliśmy na „trójce”, na boisku do ręcznej. Jedni czesali w pokera na szmal, inni łykali kwasiory zażerając się słonecznikiem od Paszy. Byli też i tacy, którym chciało się dymać za piłką. Biegali od bramki do bramki, jakby im ktoś w dupach motorki zamontował. Do tego kopali się po łydkach i ryli mordami o chropowaty asfalt. Mieliśmy niezły ubaw zerkając na ich szorty przepocone dokładnie tam, gdzie kończy się kręgosłup i zaczyna mniej szlachetna cześć ciała. No i po chuj się tak wysilać? Nie lepiej spijać siary, ćmić szlugasy i bez sensu nawijać o niczym? Ten rodzaj spędzania wolnego czasu mieliśmy opanowany do perfekcji. Reszta dyndała nam luźnym soplem. Od czasu do czasu na boisko wpadały gliny. Rozganiali nas lub pakowali do suki i wieźli na mentownie. Siwy leciał Xenną: ktoś komu wszystko jest obojętne, ktoś kto na to wszystko sra, ktoś komu wszystko wisi, ktoś taki właśnie jak ja... Zaraz potem dołączał Iwan: całe nasze pokolenie, narkomani i faszyści, punki, kurwy terroryści... Gliniarze toczyli pianę z pyska, zaciskali dłonie na pałkach. Oklep był gwarantowany więc nic sobie nie robiliśmy z ich groźnych min. Po napierdalance wracaliśmy na boisko z obolałymi plecami i kolejną baterią kwasów. Róża Kłodzka leczyła nasze rany, chociaż po otwarciu ulatywał z niej fetor dobrze przenoszonych skarpet. I już było nam wszystko jedno czy wlewamy do gardeł wodę z kałuży czy zawartość szamba.
2010-10-06 11:18
Iwana zgarnęli z chawiry. W majtach i skarpetach. Opijaliśmy jego zapudłowanie na „trójce. Wszyscy na totalnej bani. A wyglądało to mniej więcej tak: Lejski stawia kloca na środku boiska. Mucha rzyga na Gila. Gilu rzyga na Muchę. Gadziora pierdoli coś o karate. Benek zasypią na ławce i leje w pory, jak to ma w zwyczaju po każdej większej bibie. Tylko Zeto pije i milczy. Milczy i pije, bo coś go po duszy drapie. Potem wstaje i chwiejnym krokiem rusza w stronę osiedla. Widzimy jak bierze do ręki pokaźnych rozmiarów kamień. Widzimy jak idzie wzdłuż ustawionych na poboczu samochodów i rozwala w każdym z nich przednią szybę. Widzimy jak ucieka między blokami. Nie widzimy jak znika w czeluściach suki.
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie