Karol Maliszewski
Dziennik
Kwiecień 2011
2011-04-21 18:11
Chaotyczne przedwiośnie; szpaki tradycyjnie bijące się o budkę nagle odpuściły, przykro teraz patrzeć w pustkę po nich, nasz orzech zawsze tętnił życiem. Ten cholerny kot sąsiadów musiał je wystraszyć, sam już nie wiem. Chcą likwidować szkołę w naszej dzielnicy, rodzice walczą, a ja pisuję w ich imieniu zapalczywe artykuliki. Przykro słuchać, co na lokalnych forach internetowych wygadują pod moim adresem, zasłaniając się fantazyjnymi nickami, ludzie Układu. W pierwszej chwili chciałem zwrócić tytuł zasłużonego (czy honorowego?) obywatela tego piekiełka, ale potem mi przeszło. Urodziłem się tu i mam tu zamiar umrzeć, mniejsza o tych, którzy przyjdą pluć na grób. Po lekcji zawiści i nienawiści zacząłem pisać opowiadanie pt. „Jak przestałem być lokalnym patriotą”, jednak przerwałem, myśląc sobie, że parę zakompleksionych, prowincjonalnych gnid nie jest w stanie pozbawić mnie miłości do ziemi i ludzi, do tej najmniejszej ojczyzny. Bezpośrednią inspiracją do pisania stało się zebranie na sali gimnastycznej. Rodzice zaprosili burmistrza i radnych, prosząc o wyjaśnienia. Radni milczeli, nikt się nie wysuwał przed szereg, gdzie rej wodził złotousty burmistrz. Rodzice wyczuli, że za sprawną retoryką ukrywają się prawdziwe zamiary i zakulisowe decyzje związane z łataniem dziury budżetowej. Wstrząsnął mną szept z prawej strony. Młoda kobieta wycierając łzy, mówiła: „Boże, jak mi wstyd, jaka ja jestem głupia, przecież sama głosowałam na tych ludzi”. Wstyd to jedno, a bezradność to drugie. Tak się buduje poczucie zbędności. Człowieku, jesteś tu zbędny, my sami to za ciebie załatwimy, bo nasz układ działa całkiem dobrze. Taką lekcję owego wieczoru wyniosło wielu. Prawdopodobnie na następne wybory już nie pójdą. Ludzie oddają władzę w ręce innych, hołubiąc w sobie ideał demokracji. A sprawne rządzenie niewiele ma wspólnego z jakimikolwiek ideałami. Nie można zadowolić wszystkich, to sztuka wyboru i kompromisu. Nie można całego świata pozamiatać dokładnie, myślę sobie, czytając właśnie „Miasto i psy” Llosy w tłumaczeniu Kazimierza Piekarca. Zawsze jest coś, co wpycha się pod dywan. I tak to się kręci, zaś wartości, ideały, wzorce ładu i porządku stoją na półce, wiszą na ścianie. Lśnią. Niektórzy uczą się tego bardzo szybko i żyją jak pączki w maśle, dopieszczając zbawienny (zazwyczaj bardzo męski) układ. Inni „szukają dziury w całym”. Są jak ten porucznik Gamboa, który apeluje o trzymanie się wzorców, o dyscyplinę: „bez niej wszystko psuje się, rozkłada. Nasz kraj jest w takim stanie, bo nie ma dyscypliny ani porządku”. Riposta kapitana Garrido sprowadza te ideały na ziemię. Zamiast fanatycznym księdzem, trzeba być znającym życie, rzutkim, przebojowym samcem: „Ci, co się nie dają złapać, to cwaniacy. Żeby wyrosnąć na mężczyznę, trzeba ryzykować, trzeba być śmiałym (...) nie tylko dyscyplina. Również śmiałość, bystrość umysłu”. Bystrość i śmiałość nie wahające się przed zabójstwem niezbyt męskiego, niezbyt „naszego” kolegi, dodajmy. I tak się toczy odwieczny spór ideowców z układowcami. Raz po raz wybuchają lokalne ogniska tego pradawnego konfliktu. A to przedwiośnie wyjątkowo często obfitowało w preteksty. Lenistwo władzy polega na tym, że oszczędności znajduje nie w realnym bycie, lecz na papierze, gdzie wystarczy skreślić kolejny słupek wydatków na szkołę, dom kultury czy bibliotekę. Lament zawiedzionych wyborców i społeczno-kulturowa szkoda nie mają dla niej większego znaczenia, byle cyferki się zgadzały. Czy w związku z tym pisarz ma rezygnować, nie reagować na opinie otaczających go ludzi (ponieważ zamknął się w swej ozdobnej altanie i sadzi róże), ma nie dopuszczać do głosu tego wspólnego bólu ulicy, środowiska, dzielnicy? Skoro już dawno przejrzał, skoro już wie, co będzie dalej... Owszem, kręci się wokół niego przewidywalny świat, ale on nie powinien być jego martwym elementem. Być sobą to w pewnych sytuacjach być ze swoimi ludźmi. A co do władzy, jak wiadomo, ta boi się śmieszności, najstarszej z form delegalizacji. Może więc tędy droga...
2011-04-11 16:53
Gdzieś przepadł, wypadł, może został zjedzony jako rodzaj pośmiertnej potrawy wpis Jacka Gutorowa poczyniony na marginesie tomiku czekającego przez 3 lata u Grzebala na wydanie. Tomik się doczekał, a wpis nie. Wybacz, Jacku.To może chociaż tutaj, skromne zadośćuczynienie: Potrawy pośmiertne, gorzkie owoce. Ale bez goryczy nie byłoby poezji i nie byłoby tych wierszy – skutych, złożonych do środka, czasem zwyczajnie, a czasem w zaskakującą, celanowską kostkę. Karol Maliszewski zdążył nas przyzwyczaić do poszarpanej dykcji z trudem mieszczącej się w języku i uparcie poszukującej innych miejsc. Odnajdziemy ją też w nowej książce, będącej zapisem trudnego dojrzewania do spraw końcowych i krańcowych: brzegów, krawędzi, ślepych uliczek. To wiersze pisane pod ścianą. Ale chwała temu, kto dojrzy w nich kawałek nieba, bo przecież nad każdą ścianą jest niebo. „Zostaw w ogrodzie jedną gałąź”, napisał kiedyś w jednym ze swoich wierszy. Wiem, że mówi do mnie poeta, który rzadko ufa snom i ogrodom. Ale właśnie dlatego wierzę mu na słowo.
Karol Maliszewski
fot. Milena Maliszewska




Powieść "Manekiny" odrzucona przez Wydawnictwo Literackie zainteresowała Wydawnictwo Prószyński Media. Ukazała się 9 lutego 2012.

Tomik "Ody odbite" znalazł wydawcę: Tajne Komplety, Wrocław,
marzec 2012 r.

Nowa proza wędrując po świecie, wreszcie znalazła przytulisko: "Przemyśl-Szczecin", Tajne Komplety, Wrocław, końcówka 2013


Rok w drodze
http://poezja-pols...

Inwazja i inne wiersze
http://poezja-pols...


Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie